poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 6 - Uśmiech

                                      

W ten jakże piękny poranek, niebieskooki blondyn powoli przeczesywał jasne kosmyki, należące do dziewczyny śpiącej na jego kolanach. Robił to głównie z nudów, jednak musiał przyznać, że spodobała mu się miękkość jej włosów. Jego druga ręka spoczywała na skalnym podłożu, tuż obok nadal nieprzytomnego exceeda. Teoretycznie jego puls i oddech były prawidłowe, lecz małe ciałko nie wyglądało za dobrze. Rozcięcie na boku, które zakryte zostało bandaną Lou, zadrapania na łapkach i pyszczku oraz inne, mniej poważne już, uszkodzenia.
Z transopodobnego stanu wyrwał go pomruk blondynki. Powoli uchyliła powieki i obdarzyła go wpółprzytomnym spojrzeniem.
-Mi się wydaje, czy Sting Jestem-Super-Badassem Eucliffe, właśnie bawi się moimi włosami?- Wychrypiała, na co chłopak przewrócił oczami i zasłonił dłonią, górną część jej twarzy.
-Wydaje ci się.- Mruknął. Słysząc cichy śmiech dziewczyny, sam mimowolnie się uśmiechnął.
-Co z nią?- Zapytała po chwili i usiadła, wcześniej zdejmując jego rękę z oczu.
-Nią?- Lekko zdezorientowany chłopak, odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
-Exceed. To jest ona.- Pacnęła go w czoło i westchnęła.
-Do tej pory nazywałem To po prostu kotem.- Mruknął i potarł „pacnięte” przez nią miejsce.
Lou westchnęła po raz kolejny i powiedziała pod nosem coś o idiocie. Uklękła obok kotki, po czym dość szybko sprawdziła jej stan zdrowia.
-Naaah… Powinnam ją wybudzić, ale nie wiem ile jest nieprzytomna, więc to niebezpieczne.
-Dla niej czy dla ciebie?- Zapytał lekko zaniepokojony blondyn.
-W razie czego… łap mnie.- Poprosiła cicho i zebrała w dłoni trochę czarnej wody, do której dodała kapkę elektryczności. Delikatnie rozchyliła czarny pyszczek Exceedka i przelała do niego ciecz, szepcząc niezrozumiałe dla chłopaka słowa. W momencie, w którym kotka zakaszlała i gwałtownie otworzyła oczy, Lou jakby opuściły siły. Zachwiała się i gdyby nie szybka reakcja Stinga, upadłaby na skalną podłogę. Blondyn przyciągnął ją do siebie i oparł o swój tors. Ciche przekleństwo, które wypadło z jej ust potwierdziło jego nadzieję na przytomność dziewczyny. Po chwili usłyszał kolejne słowo, które Lector określiłby mianem „brzydkiego”. Wypowiedziała je jednak Exceedka, powoli podnosząca się z podłoża. Spojrzała na magów z lekkim zdezorientowaniem.
-A wy to…?- Zapytała, lustrując wzrokiem na wpółprzytomną Lou i trzymającego ją Stinga.
-Mistrz Sabertooth, Sting Eucliffe i…- Zaczął, lecz przerwała mu członkini Fairy Tail.
-Lou Alberona.- Dokończyła cicho. -Jak się nazywasz i co robiłaś w gnieździe gryfów?- Zapytała trochę głośniej.
-Nikki. Zostałam przez nie złapana razem z moją panią, Sasano.- Odpowiedziała spokojnie Exceedka. Lou szczególną uwagę zwróciła na jej oczy. Heterochromia. Zupełnie jak… Nie! Ona nie żyje od kilku lat, Lou! Kłóciłaby się ze sobą dalej, lecz przerwało jej burczenie własnego brzucha. Sting spojrzał na nią, lekko rozbawiony, a Nikki nawet nie zwróciła na to uwagi, rozglądając się po jaskini.
-Nich ci idioci się pośpieszą…- Jęknęła pod nosem. Jakby odruchowo oparła się, jednak kiedy zamiast zimnej ściany poczuła ciepłe ciało blondyna, uświadomiła sobie, że przez cały ten czas podtrzymywał ją w pionie. W tym samym momencie zauważył to również Sting, przez co natychmiast się od siebie odsunęli z lekkimi rumieńcami. Przed niezręczną ciszą uratował ich krzyk Natsu.
-Lou! Sting! Żyjecie jeszcze?
-Nie, umarliśmy!- Odkrzyknęła mu blondynka z wręcz namacalnym sarkazmem.
-Lou-chan! Co mam robić?- Zapytała, krzykiem oczywiście, Levy.
-Znasz język Sumari? To w nim zostało nałożone zaklęcie! Wystarczy użyć zaklęcia uwolnienia w tym samym języku!- Odpowiedziała Lou i, jakimś sposobem, doczołgała się do sterty głazów. Przez następną godzinę, blondynka i niebieskowłosa pracowały nad odpowiednimi runami i dobrym zaklęciem, a reszta gromadki zabijała czas rozmawiając.(oczywiście Sting musiał być cicho, jeśli nie chciał oberwać od Lou)
-Okej… Minna! Odsuńcie się od wejścia!- Krzyknęła w końcu Louise, a każdy grzecznie wykonał jej polecenie. -Eucliffe, bądź tak dobry i rusz tu swoje cztery litery.
-Hai, hai…- Westchnął Sting, nie mając ochoty na kłótnię z dziewczyną. -Zakładam, że mam to rozwalić?- Kiedy przytaknęła, uśmiechnął się lekko. -Hakuryū no Hōkō!- Krzyknął i używając swojego Smoczego Ryku rozwalił skały na małe kawałeczki.
-Sting-kun!- Krzyknął znany mu głos, po czym małe ciało kota powaliło go na ziemię. Pech chciał, że tuż za nim stała Lou.
-Jezu Chryste! Matko przenajświętsza!- Pisnęła dziewczyna, czując na sobie ciężar blondyna. -Ile ty do cholery ważysz?!- Zapytała, mordując spojrzeniem wstającego z niej chłopaka.
-No… Chyba nie za dużo…- Wymamrotał, kiedy Lou odtrąciła jego dłoń, którą wyciągnął aby pomóc jej wstać. Wzdrygnął się, czując dziwne uczucie pod sercem. -Gomen…
-Faceci…- Prychnęły w tym samym czasie Lou i Nikki.
-A ten futrzak to…?- Zaczął pytanie Natsu. Niebieskooka dopiero teraz zerknęła na członków Fairy Tail. Natsu, Levy i Happy patrzyli niepewnie na Nikki. Rogue, Frosh i Lector za to upewniali się, że Stingowi nic nie jest.
-Futrzak?! Jak możesz?!- Pisnęła Nikki i złapała się za serce. -Za futrzaka może być brany ten tu niebieski. Ja jestem exceedem, a nie byle kotem.- Mruknęła wściekła.
-Oi, minna… Myślę, że powinniśmy wracać do gildii.- Odezwała się Levy, a Lou jej przytaknęła.
-Idziesz z nami.- Złapała Exceedka za ogon i posadziła sobie na ramieniu. -Do zobaczenia, Sabertooth!- Spojrzała na Bliźniacze Smoki przez ramię i posłała im uśmiech.
Uśmiech, przez który serce Stinga na chwilę się zatrzymało.
_____________________________________________

No to napiszę tylko, że końcówka jest special for Shi <3
Masz swoje StinLou :*

Kernelss ♥

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 5 - Poduszka



Kiedy się obudziła, czuła pod sobą dość twardą poduszkę. Głowa lekko ją bolała, lecz nie umywało się to do bólu pleców. Myśl Lou… Co się wczoraj działo? Misja, gryfy, wybuch, Sting i ona w jaskini… Zaraz! Skoro jesteśmy w jaskini, skąd się wzięła poduszka?!
Niepewnie uchyliła powieki, ukazując, przyglądającemu się jej Stingowi, błękitne tęczówki. Głowa dziewczyny spoczywała na jego udach, od dobrych trzech godzin, czyli odkąd się obudził i przełożył ją ze swojego ramienia na nogi.
-No nareszcie… Ile można spać?- Zapytał retorycznie i szybko odsunął dłoń od jej włosów, mając nadzieję, że obudziła się dopiero teraz i nie czuła jak wcześniej bawił się jej włosami. Blondynka przewróciła oczami i powoli podniosła się do siadu, aby chłopak mógł wstać. Przeciągnęła się, a w jej plecach coś strzeliło. Skrzywiła się czując nieprzyjemnie ukłucie.
-Ile spałam?- Zapytała cicho.
-Prawie dobę.- Westchnął i wstał. Wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej we wstawaniu.
-Przepraszam.- Wymamrotała i odwróciła się, ruszając w głąb jaskini.
-Huh? Za co?- Spytał doganiając ją. Niepewnie na niego zerknęła i wzruszyła ramionami.
-Chociażby za nazywanie cię blondynką i narażanie twojego słuchu na moje krzyki.- Powiedziała cicho i rozejrzała się, co było dość trudne przez panujące w grocie, egipskie ciemności. Westchnęła, po czym stworzyła w dłoni małą kulę z piorunami. Dzięki jej światłu widoczność lekko wzrosła. Sting po jej słowach, zaczął zastanawiać się nad jej zachowaniem. Jest jakaś przygaszona… Ale… Może tylko sprawia wrażenie pyskatej buntowniczki, a tak naprawdę jej nieśmiała? Co ja gadam?! Lou nieśmiała?!
-Co do…?- Z zamyślenia wyrwał go głos dziewczyny. Spojrzał w tym samym kierunku co ona i zamarł.
Jaskinia zakończona była wielkim pomieszczeniem, przypominającym halę. Jego większą część zajmowało gniazdo, uwite z wielu przypadkowych rzeczy. Gałęzie, całe kłody, kawałki stali, słoma i wiele innych. Magowie powoli podeszli bliżej, starając się unikać kości i różnych przedmiotów, walających się po podłożu. W pewnym momencie, Lou zatrzymała się nagle. Wolną od magii ręką zakryła swój wrażliwy nos i z trudem opanowała odruch wymiotny. Towarzyszący jej mistrz Sabertooth, spojrzał na nią z zaniepokojeniem.
-Co jest?- Zapytał, widząc jej skrzywioną twarz. Gdy ona krzywiła się przez okropny odór, on wyczuwał jedynie wilgoć.
-Truchła.- Wymamrotała i wskazała głową na ogromne gniazdo. Najszybciej jak potrafiła, odkryła nos i sięgnęła do kieszeni po błękitną bandankę. Z małą pomocą Stinga, zawiązała ja na wysokości kości policzkowej i odetchnęła z ulgą, czując jej przyjemny zapach, truskawkowego płynu do prania. Po chwilowych poszukiwaniach odnalazła drugą chustę i podała ją blondynowi. Spojrzał na nią krytycznie, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę.
-Jaja sobie robisz?- Zapytał, po raz kolejny zerkając na kawałek materiału, aby upewnić się, że faktycznie jest on różowy.
Po kilku minutowej kłótni, w trakcie której Sting upierał się, że nie założy czegoś w tak „gejowskim kolorze”, powoli przybliżyli się do gniazda. Jakimś sposobem Pan Maruda(jak go ochrzciła Lou) wdrapał się na prawie trzy metrową ścianę, po czym pomógł dziewczynie w powtórzeniu jego wyczynu. Kiedy oboje znajdowali się już po drugiej stronie, Lou używając kilku kul z piorunami, rozświetliła najbliższe metry gniazda. Po raz kolejny musiała walczyć z chęcią wymiotowania. Niecały metr od nich, leżało ciało młodej dziewczyny z rozszarpanym brzuchem. Odwróciła od niej wzrok i powoli ruszyła przed siebie. Rozejrzała się, gdy jej słuch wychwycił cichy dźwięk, po czym przyśpieszyła. Wyraźnie słyszała oddech. I wyraźnie dochodził on ze… sterty powoli gnijących ciał. Niebieskooka przeklęła pod nosem i zaczęła odciągać ciała na boki, byle dokopać się do tej żyjącej istoty. Sting widząc jej zniesmaczenie i lekkie przerażenie, miał ochotę zaciągnąć ją z dala od tego miejsca. Dołączył do niej, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego uwitego przez gryfy cmentarza. Po paru, może parunastu, minutach, Lou wzięła na ręce małą istotkę, którą pokrywało miękkie futerko w kolorze mysiego blondu. Przyłożyła palec wskazujący do łapki kotki i odetchnęła z ulgą.
-Żyje, ale raczej z nią słabo.- Mruknęła, a blondyn przez chwilę zastanawiał się czy dziewczyna pamięta w ogóle o jego obecności.
-Zabierzesz ją do gildii?- Zapytał, lecz widząc wzrok dziewczyny uświadomił sobie, że równie dobrze mógł zapytać czy niebo jest niebieskie.
-Nie. Zostawię ją tu na pastwę trupów, do cholery.- Warknęła, a jej głos wręcz ociekał sarkazmem.
-Tak, wiem. Idiotyczne pytanie. Wybacz, że w ogóle się odezwałem.- Westchnął. -Jeśli nie chcesz umrzeć od tego odoru, radziłbym się stąd zabierać.- Powiedział, na co ona podniosła się z klęczek i przytuliła do siebie exceeda.
-Hai, hai.- Mruknęła i ruszyła w stronę z której przyszli. Z pomocą blondyna, który podsadził ją przy ścianie gniazda, już kwadrans później siedziała przy wyjściu z jaskini i delikatnie rozczesywała futro zwierzaka. Obok niej siedział Sting, patrzący na spokojne ruchy jej dłoni. Lou nie była pewna, kiedy kotka się obudzi, dlatego wolała nie zasypiać, mimo uporczywego uczucia zmęczenia. Zwalała to na walkę z gryfem, w końcu… użyła każdego rodzaju magii. Myśląc nad tym, nawet nie zauważyła kiedy jej głowa zsunęła się na ramię Smoczego Zabójcy.
 _________________________________________

No i mamy rozdział! ^^ 
Naaaah... Chcę wam zapowiedzieć tylko, że od przyszłego tygodnia, rozdziały będą pojawiały się w czasie randomowym. Nie wiem czy pojawi się jeden na tydzień, czy dwa. Istnieje możliwość, że ukaże się jeden na dwa tygodnie... 
Zrozumcie, że zaczyna się rok szkolny, w którym muszę naprawdę zacząć naukę, gdyż... nowa klasa, nowi nauczyciele itd.
Mam nadzieję, że zrozumiecie.
W tym tygodniu pojawi się jeszcze min. jeden rozdział ;3

Kernelss♥ (gdyż Milly śpi :-:)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 4 - "Integracja i inne takie..."



*Miesiąc później*

-Naaah… Dlaczego ja też muszę iść?- Zapytała Lou po raz setny, w ciągu tych dwóch dni.
Razem z Natsu, Lucy, Erzą i Grayem zostali wysłani na misję specjalną, którą Rada Magiczna uznała za zbyt trudną dla jednej gildii. Dlatego właśnie Lou ze „swoją” drużyną podążała do małego miasteczka Lelou, oddalonego o dwa dni marszu od Magnolii. Szczęśliwie dla Natsu, gorzej dla reszty, do Lelou nie można było dostać się pociągiem ani innym środkiem transportu, gdyż trzeba było przejść przez gęsty las.
-Bo jesteś silna. A drugim powodem jest to, że nie dam rady sama powstrzymać tej trójki, jeśli wpadną w szał niszczenia.- Powtórzyła się Lucy, wskazując głową na Graya, kłócącego się z Natsu, i Erzę co chwilę zerkającą na nich.
Obie odetchnęły z ulgą, gdy zza drzew wyłoniły się pierwsze budynki Lelou. Parę minut zajęło im odnalezienie ratuszopodobnego budynku(dop. a.: uznajmy, że to ratusz, ok), jednak udało się, dzięki pomocy napotkanej przez nich kobiety. Do ratusza jako pierwsza wkroczyła Erza. Zaraz po niej Natsu i Gray piorunujący się wzrokiem oraz próbująca ich uspokoić, Lucy. Na samym końcu szła Lou, nucąca coś pod nosem. Dopiero po chwili zauważyli(dop. a.: nie czuję, że rymuję xD), że nie są sami. Członkowie Sabertooth niechętnie zwlekli się z wygodnej kanapy i podeszli do wróżek. Lou westchnęła, widząc ich skład.
-Serio? Przysłali Blondynkę i Emo? Już bym wolała Orgę i Minervę.- Mruknęła mierząc wzrokiem Bliźniacze Smoki.
-Huh? Co w Fairy Tail robi ta mała?- Zapytał Sting, patrząc na nią jak na ducha.
-Mała to jest twoja…- Miała mu odpowiedzieć, jednak przerwała jej Lucy.
-Lou!
-Tak, wiem… Integracja i inne takie gówna.- Westchnęła niezadowolona i spojrzała na całą szóstkę. - Idziemy zabić tego gryfa czy nie?- Warknęła w końcu i ruszyła do wyjścia.
•••
-Ruszysz się w końcu czy czekasz na zaproszenie?!- Krzyknął Sting do stojącej z boku jaskini Lou. Od dobrych dwudziestu minut próbowali pokonać dwa gryfy, terroryzujące Lelou. Z jednym z nich, w lesie, walczyli Gray, Natsu, Erza i Rogue, a z drugim w jaskini Lou, Sting oraz Lucy. Ku nieszczęściu mistrza Sabertooth, Heartfillia straciła przytomność po uderzeniu skrzydłem gryfa, a Lou póki co jedynie stała z boku i obserwowała jego walkę.
-No dooobra…- Westchnęła i podeszła trochę bliżej. -Lector! Zabierz stąd Lucy!- Krzyknęła do latającego pod sklepieniem exceeda. Niechętnie wypełnił jej polecenie i razem z nieprzytomną blondynką wyleciał z jaskini. -No to się pobawię…- Zaśmiała się cicho i zmierzyła wzrokiem gryfa, który aktualnie starał się złapać Stinga w swoje szpony. -Naaah… To będzie proste.- Mruknęła i ruszyła do ataku.
-J-j-jak?!- Sting prawie krzyknął, gdy pięć minut później Lou próbowała zepchnąć z siebie truchło gryfa, który umierając upadł na nią.
-Pomógłbyś, a nie stoisz i gapisz się jak kretyn.- Warknęła, na co wyciągnął do niej dłoń. Złapała ją, a on mocno pociągnął, wysuwając ją spod gryfa. -To tyle w kwestii jednego. Ciekawe czy reszta już skończyła.- Mruknęła otrzepując się z ziemi.
Spokojnym krokiem ruszyli do wyjścia z jaskini. Gdy byli już parę metrów od niego, usłyszała znajomy szept i poczuła proch. W momencie wybuchu, między drzewami mignęła jej brązowa czupryna z charakterystycznymi, niebieskimi końcówkami.
-Co jest?!- Na ziemię sprowadził ją krzyk Stinga, który niedowierzając patrzył na zawalone kamieniami wejście. Nieudolnie próbował choćby poruszyć głazami przy użyciu mocy Smoczego Zabójcy.
-To nic nie da.- Mruknęła cicho, gdy wreszcie przypomniała sobie słowa jakie usłyszała. -Na skały nałożone jest zaklęcie blokujące.- Westchnęła i podeszła bliżej. Usłyszała słabe głosy za kamieniami, przez co powoli prześledziła je palcami. Jeden z nich udało jej się wysunąć. Słaby promień światła padł na twarz blondynki, a głosy stały się wyraźniejsze.
-Natsu!- Krzyknęła z nadzieją, pokładaną w wyostrzony słuch różowowłosego.
-Lou?! Co się stało?!- Dwójka uwięziona w jaskini, odetchnęła z ulgą słysząc krzyk Natsu.
-Wyjaśnię wam, kiedy nas stąd wyciągniecie!- Westchnęła widząc jak Sting krzywi się przy każdym wykrzyczanym przez nią słowie.
-Niby jak?! Nasza magia nie działa, a Lucy nie przyzwie Virgo dopóki jest nieprzytomna!- Wydarł się, tym razem Rogue.
-Musicie jechać po Levy albo Freeda!- Krzyknęła niechętnie. Nie przepadała za tą dwójką, co spowodowane było ich brakiem kontaktu.
-Zajmie nam to minimum dwa dni!
-Więc się pośpieszcie! Raczej nie wytrzymam zbyt długo z Blondynką!- Pośpieszyła ich, patrząc na skrzywionego Stinga.
-Aye!- Usłyszeli niewyraźnie, co zwiastowało odejście ich przyjaciół.
-Boże… Moje uszy!- Jęknął Sting i usiadł pod ścianą.
-Bogów w to nie mieszaj.- Mruknęła Lou siadając obok. Westchnęła i zamknęła oczy, czując zmęczenie po walce z gryfem. Parę minut później, jej głowa zsunęła się na ramie blondyna. Eucliffe jedynie spojrzał na nią kątem oka i oparł policzek na czubku jej głowy, postanawiając iść w ślady dziewczyny i również zasnąć. 
 ____________________________________________________

Ohayo!
Wracam do was po pięciu dniach laby w Toruniu... 
Naaah... Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy po 15 wchodzę sobie na bloggera, a tam... 414 wyświetleń, 15 komentarzy i 7 obserwujących! <3
Jesteście fantastyczni ♥
Przez te pięć dni napisałam 2,5 rozdziału w zeszycie, więc przez ten ostatni tydzień wakacji, postaram się je wam dostarczyć :*
Milly: Serio? Nie pomarudzisz trochę, że już za chwilę szkoła? O.o
Po co marudzić? I tak chyba każdy wie, że jej nie chcę... 
Milly: Idź ty... Szkoła jest przecież fajna!
Mówisz tak tylko dlatego, gdyż do niej nie chodzisz! 
Milly: Cóż... Jest taka możliwość...

Kernelss ♥
&Milly  

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 3 - "Delilah..."



Z delikatnym uśmiechem na twarzy, obserwowałam jak Fairy Tail świętuje. Co dla mnie najdziwniejsze, ci wszyscy magowie cieszą się tak przeze mnie… Kto by się spodziewał, że nowy członek w gildii może doprowadzić do imprezy.
-Em.. Lou? Mogłybyśmy porozmawiać?- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucy.
-Huh? A tak! Jasne.- Uśmiechnęłam się do niej i wskazałam miejsce naprzeciwko mnie. Siedziałam przy najbardziej oddalonym stoliku, a co jakiś czas „odwiedzali” mnie różny magowie. -Więc…? W czym może pomóc ci moja dusza?
-Właściwie… Chciałam cię prosić o przybliżenie twojej historii. Jestem dość ciekawska, a to co nam mówiłaś było takie… ogólne.- Kiedy usiadła na krześle, lekko nachyliła się w stronę stolika, uważnie mnie obserwując.
-Takie miało być.- Zaśmiałam się cicho. -Nie lubię mówić dużo o sobie, a już szczególnie osobom, do których nie mam zaufania. No wiesz… nie wiadomo na kogo się trafi.- Westchnęłam. -Jednak… lubię cię. Dostaniesz ten zaszczyt i poznasz moje życie.- Uśmiechnęłam się, widząc radość blondynki. -Od czego by tu zacząć…
-Mówiłaś coś o pożarze i „Casie”.- Przypomniała mi dziewczyna, a ja skinęłam głową.
-A więc… Cas, czyli Castiel Growe. Był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem, bo Cany nie mogłam uznać wtedy za przyjaciółkę. W sumie… Przez przyjaciela mam na myśli osobę, która bawi się z tobą, kiedy mama nie może. Miałam dwa lata kiedy go poznałam. On miał wtedy… chyba cztery. Urodził się w rodzinie, którą uważano za „złą”. Rodzice Castiela należeli do mrocznej gildii, a jego starsza siostra uciekła z domu. Ludzie w wiosce twierdzili, że Cas albo dołączy do rodziców, albo tak jak siostra, ucieknie. Kiedy władzę przejął mag, zażądał śmierci rodziny Growe. Ścięto i rodziców, i Castiela. Mroczna gildia chciała się zemścić. Był sierpień, a ja spędzałam dzień u babci. Cana i mama zostały w domu. Ci magowie… podpalili wioskę. Spłonęła większa część, w tym dom mojej babci. Matka uznała mnie za zmarłą, mimo zaprzeczeń babki. Przeżyłam dzięki ratunkowi jednego z żołnierzy. Pomógł mi wydobrzeć, lecz kiedy chciałam wrócić do domu usłyszałam o pogrzebie. Moim pogrzebie. Uznałam, że nie mam już powodu do powrotu, więc poprosiłam żołnierza, aby zabrał mnie do cioci, Nanami. Okazało się jednak, że mroczne gildie nie odpuszczają. Przez rodziców Castiela, wiedzieli o naszej przyjaźni i postanowili wcielić mnie do siebie, wcześniej porywając. Kiedy Nanami stanęła w mojej obronie, zabili ją i całą wioskę.- Urwałam na chwilę, kiedy przed moimi oczami pojawiły się obrazy z tamtego dnia.
Krew. Dużo krwi.
Trupy na ulicach.
Martwe oczy Nanami.
-Lou? Jeśli nie chcesz, nie musisz kontynuować.- Lucy patrzyła na mnie ze zmartwieniem w oczach. Uśmiechnęłam się lekko i pokręciłam głową.
-Chcę. Ktoś musi to wreszcie usłyszeć. Wracając do opowieści… Uciekłam. Przez parę dni chodziłam bez celu po lesie. Nad jednym z napotkanych rzek, zobaczyłam człowieka. Ale nie byle jakiego… Był strasznie wysoki, miał niebieskie włosy i prawie białą skórę. Kiedy na mnie spojrzał, myślałam że mnie zabije. Ale… on jedynie powiedział „Los twój zmieszał się z wodą i nigdy nie powróci.” Dla dziecka, którym byłam było to idiotyczne. Zrozumiałam dopiero, gdy Nyron zabrał mnie do Doliny Bóstw. Trzeci wymiar, po Ziemi i Edolas. To właśnie tam nauczyłam się magii Wodnego Zabójcy Bogów i paru zaklęć Zabójcy Bogów Błyskawicy. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma wychowankami. Kiedy Paless zdradził bogów, chcieli nas zabić. Jednak Nyron i kilkoro innych opiekunów ochronili nas. Wierzyli, że przeżyjemy tylko dzięki pełni mocy, dlatego… musieliśmy ich zabić. Nie wiem czy reszta dała radę, ale ja odmówiłam. Wtedy Nyron po raz pierwszy i ostatni, użył na mnie przejęcia umysłu. Nakazał wbić mu sztylet w serce… Nie mogłam tego powstrzymać… Zabiłam go.- Przerwałam na chwilę, aby otrzeć łzy z policzków. -Jak już wcześniej wspominałam, ja i reszta Zabójców Bogów podzieliliśmy się na grupy. Razem z Angel, Zabójczynią Bogów Trucizny, postanowiłyśmy odpuścić i działać na własną rękę. Przypadkiem natknęłam się na smoka błyskawic, Thunera. Po raz kolejny zostałam przygarnięta przez istotę nadludzką. Wychowywał mnie na Smoczego Zabójcę. Któregoś dnia, kiedy się obudziłam jego już nie było… Przez dwa lata szukałam go po całym kontynencie. Odpuściłam, gdy spotkałam Kimiko - Lodową Zabójczynię Bogów, Arena - Białego Zabójcę Bogów i Milo - Cienistego Zabójcę Bogów. Postanowiliśmy połączyć się i stworzyć Kamigami. Wszystko szło dobrze, aż do ostatniego miesiąca, jednak… już wiesz co się wtedy działo.- Kiedy skończyłam uświadomiłam sobie, że jest cicho. Za cicho. Rozejrzałam się po gildii i zauważyłam, że każde spojrzenie jest wbite we mnie. Cana ze łzami w oczach, podeszła do mnie i wręcz rzuciła się w moje ramiona. Lekko zszokowana, odwzajemniłam uścisk. -Jak długo mnie słuchacie?
-Większość od momentu nad rzeką, a ja, Natsu, Levy, Gajeel, Wendy i zapewne Laxus od kiedy wyjechałaś do Nanami. Nie wiedziałam… Myślałam, że umarłaś.- Wychlipała Cana, a ja westchnęłam. I wtedy wtrąciła się Żywa Zapałka.
-Ile tak właściwie masz lat?- Zapytał, a ja przewróciłam oczami.
-Osiemnaście.- Opowiedziałam krótko, a on zamyślił się na chwilę.
-Ale… Cana też ma osiemnaście. A jesteście siostrami, więc… jak?- Dedukcja na poziomie Sherlocka…
-Jesteśmy bliźniaczkami, zapałko.- Odpowiedziałam tonem „Jeszcze na to nie wpadłeś?!”.
-Przecież… Jesteście zupełnie inne. Cana jest brunetką, ty blondynką. Ona ma fiołkowe oczy, ty błękitne. Ona jest wysoka, ty jesteś niska.- Tym razem wypowiedział się Gajeel.
-Bliźniaczki dwujajowe.- Odpowiedziała Levy, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.- Lou jest podobna do jednego z rodziców, a Cana do drugiego.
-Właściwie, to Cana jest podobna do babci.- Uśmiechnęłam się lekko i poczochrałam siostrę po włosach.
-Ty za to jesteś kopią mamy.- Mruknęła.
-Do ojca nie jesteśmy podo… A nie, czekaj. Nie wiemy kim jest ojciec.- W połowie zdania mój głos zadrżał. Opuściłam wzrok na podłogę i westchnęłam.
-Lou… Możemy się przejść?- Zapytała Cana, a ja skinęłam głową, mimo zdziwienia. Wyszłyśmy z gildii, ówcześnie żegnając się z jej członkami, gdyż jak powiedziała brunetka „Wracamy już do domu.”
-Więc… Chciałaś porozmawiać o czymś czy masz dość alkoholu na dzisiaj?- Zapytałam, kiedy przez dłuższą chwilę szłyśmy w ciszy.
-Delilah…- Zaczęła Cana, a ja wzdrygnęłam się słysząc moje drugie imię. Zapowiada się poważna rozmowa. -Wiem kim jest nasz ojciec.
-CO?!- Prawie krzyknęłam, w ostatniej chwili powstrzymując się.
-On… Należy do Fairy Tail. Gildarts Clive.- Powiedziała, patrząc w niebo pokryte gwiazdami.
-Czy on… wie? Że ma córki?- Zapytałam po paru minutowej ciszy.
-Nie. Nie mam odwagi mu powiedzieć.- Westchnęła, a ja przygryzłam wnętrze policzka.
-Damy radę, Can. W końcu… Jesteśmy Bliźniaczkami Terroru!- Objęłam ją ramieniem(a przynajmniej próbowałam…), a ona wybuchła śmiechem.
-Pamiętasz panią Dero? I to jak goniła nas z miotłą?- Wydusiła z siebie, a ja skinęłam głową.
-Jak mogłabym zapomnieć naszą ukochaną sąsiadkę?! To była moja idolka!- Zaśmiałam się, a Cana jedynie pokręciła głową z rozbawieniem. W towarzystwie śmiechu i wspomnień z dość krótkiego dzieciństwa, udałyśmy się do domu brunetki, po czym zasnęłyśmy w jednym łóżku. 

•••

Naaaah... No moje pandziątka! Dla wyjaśnienia historii z poprzedniego rozdziału(trochę pogmatwana, ale tak miało być), daję wam już drugi dzisiaj rozdział! Rozpieszczam was :-:
Milly: Zapomniałaś wspomnieć, że "drugi dzisiaj rozdział, po ponad tygodniu bez żadnego"...
Cichaj mi tam! Siedziałaś w szafie i było dobrze... 
Milly: Lol. My nie mamy szafy.
Fakt :_: Ups...

Kernelss♥
&Milly 
Nomida zaczarowane-szablony